23/06/2024
Pierwsze podróże Syreną R25 z moim tatą.
Tata miał fajną pracę, latem śmigał Syreną służbową Bosto po całym obecnym kujawsko-pomorskim i zbierał próbki gleby, oznaczał je i archiwizował na czasy zimowe kiedy to brał do domu całą robotę i nanosił te wszystkie badania na mapy. Pracował w „Biurze Projektów Melioracji Wodnych” w Bydgoszczy. Czasami mnie smarkacza brał jak nie było co ze mną zrobić , sadzali mnie przy kreślarskim biurku i gryzdałem jak opętany. A jak się nudziłem to gapiłem się na ulicę i patrzyłem z góry jak zapierdzielają trabanty, maluchy i żuki. Jest nawet takie prawdopodobieństwo, że mogłem wygapić przyszłego teścia, który naprzeciwko miał swój wydział, chociaż znając jego i jego miłość do świń, to pewnie siedział zamknięty w jakimś gabinecie uczelnianym i pisał następny doktorat z hodowli, jak twierdzi najinteligentniejszego ze zwierząt hodowlanych.
Wracając do taty, te zimy były obłędne. Rozkładał rano wszystkie te mapy nanosił, kreślił, my wracaliśmy ze szkoły i mogliśmy mu kolorować, głównie łąki na zielono, ale był czad. Takich ołówków i kredek, liniałków, cyrkli i różnych przyrządów ze szkiełkami powiększającymi nie miał nikt !!! Nikt i koniec, miał je tylko mój tata, były zajebiste. Miał też fantastyczne ciężarki do trzymania rogów mapy, takie z meszkiem pod spodem aby nie uszkodziły mapy a jednocześnie trzymały je mocno, miał trzy takie. Czwartą była wieka nakrętka z jakiegoś pociągu czy innego ustrojstwa, i tam zawsze oparty był palący się CARMEN. Co za zapach. Jak tata jarał fajki to było gęsto.
W tym naszym mieszkaniu na Towarowej były jeszcze piece a w kuchni „westfalaka” z fajerkami, więc często piekł nam wieczorami na nich chleb i te podpiekane kromki smarował grubo masłem i sypał solą. Nie jadłem w życiu już potem nic lepszego.
Latem pakował te swoje świdry do Syreny brał ze sobą robotnika do wiercenia w ziemi (wszystko ręcznie), Pana Warsińskiego, człowiek orkiestra, to on też zatłukł świnię Kasię na moją pierwszą komunię i zrobił kaszanki jak dla pułku wojska co najmniej, i wyjeżdżał na parę miesięcy oczywiście wracając co tydzień, dwa na dwa trzy dni do domu.
Przyszedł jednak dzień gdzie tata zaproponował mi, żebym się z nim wybrał na parę dni, w teren, jak to mówił. Było cholernie gorące lato a ja pozbawiłem pana Warsińskiego pracy ( na dwa tygodnie). Chyba skończyłem wtedy drugą klasę albo trzecią, wsiadłem do Syreny obok taty, oczywiście bez pasów, odkręciliśmy szyby tata zajarał Carmena i poszliśmy z warkotem w świat. Uwielbiałem jak zimna Syrena zostawiała chmurę spalonego oleju z benzyną oznajmiając światu, że właśnie opuszcza Towarową.
Tego lata miałem swoją pierwszą w życiu pracę za kasę, ponieważ byłem za mały żeby utrzymać te świdry a co dopiero wiercić nimi w ziemi to ja byłem inżynierem a tata wiercił. Spisywałem na kartach dyktowane symbole, tata pakował je do woreczków opisywał a ja układałem w Syrenie.
Nigdy bym nie zajechał do Wąwelna, Mroczy, Wąbrzeźna nie spał w niezliczonej ilości dworków ( wszak to były siedziby PGRów a tam robiliśmy odwierty) a na koniec wyprawy w nocy pukał do zamku w Golubiu Dobrzyniu, który jeszcze nie był wypasionym hotelem ale już oferował noclegi. Dla takiego smarka wyjść rano na dziedziniec to nogi miękły.
Dwa razy wymienialiśmy sworznie w kołach (takie bolce) co jakiś czas nam się sucz gotowała, nie było radia, świdry napierdalały niemiłosiernie na pace, na desce pokrytej kurzem pisało się różne wyrazy, tata jarał swoje Carmeny, uwaleni, jakby babcia Basia powiedziała „ jakbyśmy maciorę dydłali”, wróciliśmy do domu, dostałem wypłatę, umyłem się i na parę lat zapomniałem o tej przygodzie.
Tamta wyprawa była moją największą podróżą, którą w życiu odbyłem, woj. bydgoskie było większe jak całe te Ameryki i Rosje razem do kupy wzięte ale dowiedziałem się dopiero o tym jak je zjechałem.
Dzięki tato………