11/05/2025
[30 lat temu] - "Tuż przed zmrokiem do zatoki, w której kotwiczę, zaczęły wpływać duże kutry rybackie z kilkuosobowymi załogami i po jakimś czasie znajduję się w środku kotwiczącej flotylli. Zbliża się wieczór i załogi kutrów poustawiały na pomostach rufowych łodzi piecyki na drewno, porozpalały ogień i przygotowują posiłki. Czuję się coraz bardziej nieswojo w tym towarzystwie. Tymczasem robi się zupełnie ciemno. Przed każdym z piecyków w kucki, na modłę azjatycką siedzi po kilku mężczyzn, refleksy od ognia padają na ich twarze o wydatnych kościach policzkowych i skośnych oczach. Mam wrażenie, że wszyscy patrzą w moim kierunku.
Mężczyźni cierpliwie czekają, aż uwarzy się posiłek – chyba ryba i ryż – rozmawiając cicho, bez żadnych zbędnych gestów. Od najbliższej łodzi dzieli mnie nie więcej niż trzydzieści metrów. Mój niepokój powoli rośnie – nie mam żadnych szans, gdyby chcieli zrobić mi 'kęsim'. Postanawiam, że będę leżał na pokładzie i pilnował jachtu. Przynoszę karimatę, pościel i robię sobie spanie na pokładówce. Załadowanego Wesson & Smitha wkładam pod poduszkę, a shotguna zostawiam nabitego w środku jachtu przy zejściówce. Na łodziach powoli kończy się kolacja, piecyki dogasają. Patrzę cały czas na najbliższą łódź, gdzie trwają teraz porządki po jedzeniu. Nagle w polu widzenia, nie więcej niż pół metra od mojej twarzy, wyłania się zza falszburty twarz krajowca. Mężczyzna – równie dobrze wyglądający na trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat – przygląda mi się przez chwilę, potem uśmiecha i skłaniając głowę, pozdrawia mnie w milczeniu. Jestem kompletnie zaskoczony. Krajowiec tak jak się niespodziewanie pojawił, tak też znika. Leżę przez chwilę zaskoczony tym, co się wydarzyło. Chwilę później wyglądam za burtę, ale nic nie widać. Mimo całego obronnego arsenału i czuwania, gdyby chcieli mi zrobić krzywdę, to nie miałbym wiele do gadania. – z tą myślą biorę pościel z powrotem na dół. Barykaduję się w środku i idę spać. Dręczą mnie jakieś koszmary, wydaje mi się, że ktoś chodzi po pokładzie, ale do rana nic się nie dzieje. O świcie budzą mnie okrzyki i hałas podnoszonych kotwic. Wychodzę na pokład, moi sąsiedzi akurat wybierają kotwicę na dek, pozdrawiamy się nawzajem podniesieniem ręki i przyjaznym uśmiechem. Jest mi trochę wstyd za moje wczorajsze obawy, ale tyle się człowiek nasłuchał o piratach w tym rejonie..."