05/08/2025
Żbik, czyli jak nie pomylić ducha lasu z kotem sąsiadki
Zwierzę, o którym mowa, wygląda jak domowy kot. I to jest jego największy problem. Gdyby wyglądał jak słoń morski albo świecił nocą na niebiesko, pewnie nikt nie miałby wątpliwości, że to coś rzadkiego, cennego i być może zasługującego na więcej szacunku. Ale nie. Żbik postanowił wyglądać jak kot i od tej decyzji wszystko zaczęło się sypać. Na pierwszy rzut oka to klasyczny burek z sąsiedztwa. Ale nie dajmy się zwieść. Ten jegomość może być i dwa razy cięższy od kota domowego, a dorodny samiec wygląda tak, jakby miał go zjeść na śniadanie. Samce ważą do ponad 7 kilogramów, co czyni z nich małą wersję tygrysa z gęstą, jedwabistą sierścią, uszami -uwaga- bez rysich pędzelków! i ogonem tak puszystym, że można by nim omiatać ołtarze. Ogon żbika to zresztą osobny temat; gruby, z ciemnymi pierścieniami i końcówką jak zatknięty korek. Kiedy żbik oddala się od nas, wygląda trochę jakby składał się w połowie z tego ogona.
Jak przystało na kota żbik stawia kroki z precyzją maszynisty kolei transsyberyjskiej - każda tylna łapa ląduje dokładnie tam, gdzie przednia, tworząc linię prostą jak myśl upartego urzędnika. Tropy? Oczywiście są. Okrągłe, miękkie, czteropalczaste (choć w rzeczywistości palców jest pięć, ale piąty się w tropach nie udziela). Kłopot w tym, że kot domowy ślady ma bardzo podobne. Czy to żbik? Czy to Mruczek? Czy to może znów sąsiadka nie całkiem rozsądnie wypuściła swojego pupila na wieczorny patrol? Bez badań genetycznych i trzech dni medytacji w ściółce leśnej nikt nie powie z pewnością.
Żbik jest mięsożerny, a jego dieta to raczej konkret: gryzonie, małe ssaki owadożerne (kret, czy ryjówka to nie mysz!) , czasem ptaki. Zimą, gdy menu leśne się kurczy, nie pogardzi padliną dużych ssaków kopytnych. Samotnik z wyboru, spotyka się z innymi tylko w okresie godów. Spotkanie z samicą odbywa się zazwyczaj na przełomie lutego i marca, ale jeśli aura sprzyja, można flirtować już od stycznia aż do końca maja. Po tym krótkim romansie samica bierze na siebie całą resztę, czyli ciążę, poród, wychowanie. Młode rodzą się ślepe, z wagą w okolicach 100 gramów, otwierają oczy dopiero w drugim tygodniu, usamodzielniają po pół roku. A potem… ruszają w świat. Niekiedy trzy kilometry dalej. Czasem pięćdziesiąt. Młodzież, wiadomo!
W przeciwieństwie do stereotypów, żbik nie przepada jedynie za dziką głuszą. Starodrzewia? Może jednak nie całkiem, a w każdym razie nie tylko. On woli lasy liściaste i mieszane z bogatym podszytem. A jeszcze lepiej granice między lasem a łąką, tam gdzie zaczynają się pola, gdzie plenią się krzaki, gdzie można wytropić i kolację, i sens życia. To zwierzę ekotonowe, jak mawiają ekolodzy, czyli takie, które ceni sobie przejścia z jednego w drugie, z lasu w pole, z nocy w poranek. Przemyka o zmierzchu i świcie, na dystansie 4 do 12 kilometrów na dobę. Areały osobnicze żbików są jak plany podatkowe: skomplikowane i zależne od kraju. W Polsce w zasadzie nie wiadomo jakie są, bo żbik pojawia się tu głównie na pograniczu jawy i mitu. W Niemczech, Francji, na Węgrzech wahają się od kilkudziesięciu do nawet 8700 hektarów. Terytorium samców przypomina zresztą węgierską pusztę, samic -bardziej włoskie podwórko. Organizacja przestrzenna wygląda nieco jak układ feudalny: jeden samiec obejmuje swoim władztwem kilka areałów samic. Samice się znają, granice ich domów lekko się zazębiają (kotki zresztą też, jak im nerwy puszczą), ale każdy samiec pilnuje własnego domu jak smok złota.
Ze żbikiem jest duzy problem. Problem na literę „H”, czyli hybrydyzacja. Kot domowy niepozorny, niewinny, z dzwoneczkiem przy szyi -w rzeczywistości jest największym zagrożeniem dla czystości genetycznej żbika. Krzyżują się. Mieszańce są trudne do odróżnienia, wyglądają jak żbiki, ale z muzykalnym miaukiem i skłonnością do wchodzenia do kuchni. Michał Sumiński twierdził, że czystej krwi żbików już właściwie nie ma. Trudno się nie zgodzić, patrząc na liczbę zdziczałych kotów w lasach, które żbik traktuje z jednej strony jak konkurencję, z drugiej- jak potencjalne randki. Dziś żbików w Polsce jest, z grubsza, około dwustu. W większości żyją tam, gdzie człowiek jeszcze nie dotarł z asfaltowym walcem, czyli w podkarpackich lasach, Bieszczadach, Pogórzu Przemyskim i w Magurskim Parku Narodowym. Ich zagęszczenie jest mniej więcej takie, że nikt nie wie na pewno, bo nikt nie odróżni tropu żbika od tropu zwykłego kota, zresztą nie tylko tego nie wie się na pewno. Zagrożenia są liczne. Fragmentacja lasów. Drogi, po których nie przebiegnie żaden rozsądny kot. Monokultury drzew, w których żbik czuje się jak poeta na zebraniu księgowych. Śmiertelność na jezdniach. Pomyłki myśliwych („myślałem, że to kot… ale większy…”). Kłusownictwo. I, oczywiście, człowiek z całą swoją nieporadnością w zarządzaniu naturą. Co można zrobić? Przede wszystkim myśleć. Chronić różnorodne siedliska, zostawiać zadrzewienia śródpolne, nie wycinać wszystkiego w pień, nie spalać gałęzi w miejscach, gdzie żbiki mogą spać (ani w ogóle nie spalać!). Być może nawet- i tu powstaje kontrowersja większa niż kto ma rację w polityce- rozważyć kontrolę kotów domowych w lasach; zakazanie bezkontrolowego wypuszczania czworonogów w ogóle. Albo chociaż edukować społeczeństwo. Bo jak mamy ratować coś, o czym nikt nie słyszał?
Żbik to nie tylko kot. To duch pogranicza - między lasem a polem, między dzikością a udomowieniem, między zapomnieniem a powrotem. Jeśli go stracimy, stracimy nie tylko gatunek. Stracimy kolejną cząstkę lasu, która nie dała się udomowić. Nawet jeśli wyglądała, jakby tylko czekała na miseczkę mleka.
✍️Antoni Gąssowski
zdjęcie: Lubo Ondráško (dziękujemy serdecznie!)